Joasia napisała do mnie krótko po tym, gdy umieściłam na blogu notkę z wiankiem. Zamarzył jej się wianek na własnym ślubie i zamarzyła jej się fryzura w moim wykonaniu. No cóż, ja się tylko rozpływałam (bo za każdym razem jak piszecie mi fantastycznie miłe słowa w wiadomościach, to się rozpływam) i oczywiście ochoczo zgodziłam, jeśli uda się to pogodzić z moimi letnimi wojażami. Udało.
Przyszedł zatem czas na spotkania: najpierw czesanie próbne, potem - już dziś właściwe, ślubne. Efekty kilka linijek niżej, ja tylko jeszcze opowiem, że Joasia okazała się moim klonem. Albo ja jej. Nie chodzi tu o wygląd, bo jak zaraz zobaczycie, jesteśmy zupełnie różne, ale o poglądy: od spojrzenia na organizację ślubu, po życiowe perypetie. Bardzo to było zaskakujące, ale też strasznie miłe, w jak wielu rzeczach się zgadzałyśmy.
Bo to też kocham w czesaniu włosów - że przy okazji usłyszę tyle ludzkich historii. I mam okazję podzielenia się swoimi. Coś musi być w tej chwilowej więzi dwóch kobiet, w tym pleceniu włosów, jakiś pierwotny rytuał, który skłania do zwierzeń.
Kiedy mailowałyśmy z Asią na temat fryzury zdradziła, że będzie miała dość nietypową kreację: bo wrzosową i do tego właśnie wianek z wrzosów. Padłam! W końcu zamiast pełnego wianka Joasia sama zrobiła śliczną opaskę z wrzosów, która wyglądała jak mała, roślinna tiara. Panna Młoda stwierdziła, że wygląda jak książniczka, a ja już nie mogę się doczekać zdjęć w pełnej ślubnej gali.
W mailach Asia przyznała też, że marzy o lokach, ale loki jej nigdy nie wychodzą i na jej włosach się nie trzymają (gdybym dostawała złotówkę za każdym razem, gdy to słyszę, byłabym już całkiem bogata ;)). Zapewniłam ją, że są na loki sposoby, choć naturalnie pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Zrobiłyśmy próbną fryzurę, a przyszła Panna Młoda pilnie obserwowała jak zachowują się jej włosy. Werdykt był pomyślny! Można kręcić loki na ślub :)
EDIT
Joasia to tak naprawdę Kasia - nie chcę już zmieniać tytułu notki, ale haniebnie pomyliłam imiona, za co najmocniej przepraszam i Kasię, i Was.