Cięcie i loki.

Nie, nie moje, u mnie nie ma czego ciąć. No dobrze, jest, ale nie aż tak. 
Za to ja stałam po drugiej stronie nożyczek, jeśli można tak powiedzieć. Bo pomału czesanie przestaje mi wystarczać, uczę się również ciąć. Długa droga przede mną, niby wszystko wiem, ale - ach! - wcale to nie jest takie proste i od czasu, gdy sama zdobyłam część teoretycznej wiedzy mam większą wyrozumiałość dla fryzjerów ;) W każdym razie, póki co pół rodziny chodzi we włosach obciętych przeze mnie i nie jest chyba aż tak źle, bo nawet Narzeczony, który zarzekał się, że będzie 47 osobą, którą obstrzygę, załapał się do pierwszej 10 i nie płakał. Choć podejrzanie często chodzi w kapeluszu ;) Wiem, wiem, trzeba się wykazać odwagą, by dać się obciąć osobie, która dopiero się uczy. Więc wszystkim, którzy się odważyli - serdecznie dziękuję. 
Do takich odważnych należała też Sylwia, z którą długo, długo siedziałam w jednej szkolnej ławie, a która teraz pomaga wszystkim tym, którzy mają problemy z jedzeniem. Zapraszam na jej stronę: Fiolka Endorfin (czyż to nie fantastyczna nazwa?). Sylwie czesałam już wcześniej, tym razem jednak włosy również cięłyśmy. Nie było spektakularnej zmiany: przećwiczyłam sobie na niej najpopularniejsze cięcie, czyli delikatne cieniowanie i odświeżenie fryzury. Niby nic, ale podoba mi się to, jak za każdym razem, gdy kogoś tak obetnę wyłaniają się o wile zdrowsze, lepiej układające się włosy. Takie włosowe czary-mary. Na kursie, który skończyłam mówiono, że jest to najpopularniejsza technika w salonach fryzjerskich. I rozumiem dlaczego. 
W każdym razie Sylwia prócz cięcia została wyposażona również w loki zrobione prostownicą, a na deser dostała optycznie zwiększoną objętość włosów. Może nie powinnam tak pisać, ale aż miło było patrzeć na te włosowe czary. Nie mam niestety zdjęcia przed (niemądra ja). Jest tylko efekt po z instagramowym filtrem. 

 




Także, drogie warszawianki, gdyby któraś była bardzo, bardzo odważna - prócz czesania zapraszam również na cięcie. Nie jest to jednak pakiet obowiązkowy, samo czesanie też wchodzi w grę, a sobota 26 października pomału zapełnia mi się kolejnymi głowami :) 







2 komentarze:

  1. A nie planujesz kiedyś przyjazdu do Łodzi? Chętnie dałabym się uczesać =)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja dałam się kiedyś obciąć początkującej we fryzjerstwie koleżance i gdybym mogła, cofnęłabym to. :D Chociaż w moje ręce też oddało się kilka osób :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za chęć podzielenia się spostrzeżeniami i równocześnie uprzejmie proszę: nie spamuj. Komentarze z linkami auto- lub cośpromocyjnym zostaną usunięte.

back to top